16.12.2013

210. Jeszcze raz Czarna Kompania. Tym razem przez Ziutę.

Początkowo miał to być komentarz do wpisu Ziuty, ale tak mi się rozrósł, że przestał się sprawdzać w roli komentarza. Ziuta napisał o obrazie wojny i żołnierza w popkulturze, zastanawiając się jak współcześnie radzi sobie ona z ukazywaniem wojny i dochodząc do wniosku, że ma z tym poważny problem. Podpowiedziałem w komentarzu, że znalazła wytrych - "swoich chłopaków", ukazywanie wojny poprzez "kompanię braci", którzy ważniejsi są od tła konfliktu.
Salantor napisał w odpowiedzi: "Nie widzę powodu, dla którego społeczeństwo miałoby uznawać żołnierzy za fajnych." I umotywował to (nie piszę dokładnie jak, bo wszystko można przeczytać u Ziuty). Streszczając - kiedyś łatwiej było kibicować naszym, bo walczyli z czystym niemieckim złem. Dziś nie jest to takie proste.

Rzeczywiście, łatwiej kibicować żołnierzom, którzy walczą ze złem niemal w czystej postaci, przeciwnikiem, za którym nie stoją żadne akceptowalne racje, którego usprawiedliwić się nie da. Wtedy sytuacja jest jasna i czysta. Większość wojen jednak tak nie wygląda. Być może dlatego najchętniej sprzedaje się teraz opcję "brothers in arms", bo "swoim chłopakom" możemy kibicować niezależnie (niemal) od konfliktu. Ba, konflikt ten schodzi na drugi plan w sytuacji, w której spotykamy się po prostu z grupą zwyczajnych ludzi; zaczynamy się czuć z nimi związani - reszta to tło. Właśnie tak to rozgrywają ostatnie dwie gry z serii "Medal of Honor" - przeciwnicy to niemal bezimienne fale, które próbują zabić kumpli gracza. Ci kumple mają swoje ksywy, osobowości, a w drugiej części gry nawet rodziny. W drugiej części sytuacja jest jeszcze prostsza - nie ganiają się z mudżahedinami w afgańskich górach, jak w pierwszej części, ale próbują dobrać gości odpowiedzialnych za zamach na cywilach.

Cook dał pod tym względem czadu totalnego, bo kazał czytelnikowi kibicować żołnierzom od początku deklarującym, że świadomie walczą po stronie zła przeciw dobru. Walczą w imieniu typowej Złej Królowej przeciw bojownikom Białej Róży, ale to za nich trzymamy kciuki, bo to właśnie "fajne chłopaki". Możliwe, że to efekt wspomnień Cooka z Wietnamu, gdzie też, wedle najbardziej popularnej wykładni, występował po stronie "tych złych", tak w każdym razie mógł się czuć jeśli obraz ukazany np. w "Urodzony 4 lipca" bliski jest rzeczywistości. Gdyby więc szukać popkulturowego ukazania współczesnego spojrzenia na wojnę i żołnierzy, "Czarna kompania" może stać się literacką próba uporządkowania świata, w którym nie ma już SSmanów, a wciąż trzeba toczyć wojny. Przy czym miejmy świadomość, że "Czarna Kompania" wyraża poniekąd problemy i potrzeby "pięknoduchów". Sean Parnell (dowódca plutonu w Afganistanie) w "Plutonie wyrzutków" czy Chris Kyle (jeden z najskuteczniejszych amerykańskich snajperów) w swoich wspomnieniach z Afganistanu czy Iraku nie dzielą podobnych refleksji. Oni walczyli z wrogami i wrogowie ci byli źli, podczas gdy kumple byli dobrzy i fajni. Koniec. Oczywiście, żołnierz pogrążony w relatywizujących refleksjach nie jest żołnierzem skutecznym. Niemniej i Kyle i Parnell pisali swoje wspomnienia z pewnej perspektywy czasu, podobnie jak Cook napisał "Czarną kompanię" już jakiś czas po powrocie do cywila. No i beletrystyka pozwala na więcej niż wspomnienia. Choć, trzeba przyznać, Kyle zastanawiał się czasem nad etyczną stroną swojej pracy.

Co interesujące, wydaje się, że to właśnie popkultura przygotowała nas do takiej niejednoznacznej sytuacji moralnej współczesnych konfliktów. Pytanie, czy w ogóle może istnieć czysty heros jasnej strony mocy w świecie, w którym popkultura od lat stawia na szarości w miejsce czerni i bieli pojawia się od dawna. Nie wiem, czy pierwszy był tu czarny kryminał, ale powodzenie jego bohaterów otworzyło drogę epigonom - wszystkim tym stawianym w roli głównych bohaterów złodziejom, zabójcom i przemytnikom. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak bardzo zmienił się świat. niech obejrzy pierwsze wersje "Ocean's Eleven" oraz "Włoskiej roboty" i porówna je z nowymi. W starych filmach nie dość, że za bohaterami (przypomnę - szajkami złodziejskimi) nie tylko stoi coś więcej (chęć uhonorowania kolegi z wojska, zemsta połączona z bronieniem... narodowego honoru - złodziejskiego, bo złodziejskiego, ale zawsze), ale też sukces bohaterów nigdy nie jest ostateczny. Przestępcy nie mogą zatriumfować, nawet, jeśli są "fajnymi chłopkami". Ani ludzie Sinatry ("Ocean's Eleven") ani Michaela Caine'a ("Włoska robota") nie mogą cieszyć się owocami występku. Współczesne wersje tych filmów proponują zupełnie inne zakończenia. Popkultura nauczyła nas, że bohater bez skazy to bohater nudny. Nauczyła nas też, że bohaterami mogą być egoiści.

Popkultura nauczyła nas, że żyjemy w świecie szarości. Oczywiście, wciąż pozostaje trochę bajką - duchowy potomek Indiany Jonesa, Nathan Drake z serii gier "Uncharted" choć rabuje groby i ruiny dla własnych korzyści, co jakiś czas walczy z większym złem, w porównaniu z którym wychodzi na porządnego faceta. Seriale o "naszych w Afganistanie" najchętniej pokazują szpitale wojskowe, albo żołnierzy rozdających lekarstwa i żywność. Serial "Generation Kill" ukazuje "naszych chłopaków w Iraku" jako cokolwiek zagubionych profesjonalistów zmuszonych do użerania się głupimi (najczęściej, bo nie zawsze) dowódcami zapatrzonymi we własne gwiazdki i nawet nie starającymi się zrozumieć świata, który przyszło im podbijać. Owszem, krytyka wojny jest w popkulturze obecna, ale nie jest to już krytyka tak totalna, jak ta, która miała miejsce przy okazji wojny w Wietnamie. Teraz obiektem ataku nie są zwykli żołnierze, ale politycy i generałowie. Czy więc "społeczeństwo może uważać żołnierzy za fajnych"? Moim zdaniem za sprawą popkultury jest to możliwe. Możemy nie lubić wojny, możemy poddawać w wątpliwość intencje polityków, ale "nasi" długo będą jeszcze dla nas tymi dobrymi. Owszem, nie widać tego np. w komentarzach na GW, gdzie polscy żołnierze często bywają obiektami niewybrednych ataków. Pytanie, czy nie dzieje się tak dlatego, że nas, Polaków, akurat popkultura do nowej sytuacji nie przygotowała. To, co zachód, a szczególnie Amerykanie, popkulturowo przerobił już na dziesiątą stronę, dla nas jest ciągle nowością. Owszem, oglądamy seriale i filmy o amerykańskich żołnierzach, czytamy o nich książki, ale podobny popkulturowy przekaz o żołnierzach polskich jest raczej mizerny (o ile istnieje).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz