15.10.2014

233. Zmień mnie w ferrari!

"Grę o tron" czyta mi się o wiele szybciej niż Władcę Pierścieni." - napisał ktoś na fejsie i to zdanie, które nie powinno było mnie zaskoczyć nagle trzepnęło mnie w gębę mokrą a niezbyt świeżą ścierką oczywistości. Resztki wszystkiego, co ścierała ściekają mi właśnie po oczach i policzkach. Może zanim dotrą do ust zdążę napisać parę banałów? Oczywiście, jeśli się pospieszę.

"Grę o tron" czyta się szybko. Pilipiuka czyta się szybko. Szybko ogląda się filmy o superbohaterach, ale pal to sześć. Grunt, że szybkość stała się wartością. 

Nic nowego, oczywiście. Gdy ukazała się gra "Call of Duty: Modern Warfare" część graczy zaczęła narzekać, że zbyt szybko się ją kończy. Później nadeszły gry jeszcze krótsze, obecnie modne są growe seriale, w których jeden epizod można przejść w pół godziny. Posiłki też połykamy w pośpiechu (zwłaszcza ja) a długie rozmowy telefoniczne często zastępujemy smsami. Prawdziwym ewenementem jest na tle tego całego pośpiechu fakt, że piwo bywa popularniejsze od wódki, wszak upija się nim dłużej. Argument, że piwo nie służy do upijania się upadnie bardzo prosto, wystarczy wybrać się w weekend do Krakowa.

No dobra, ale literatura to nie fastfood. Nie? Jak nie, jak tak? Może nie cała, ale jej najpopularniejsza część zdecydowanie tak. Kupujemy, przełykamy i wyglądamy deseru w postaci drugiego tomu, który pewnie już jest napisany i reklamowany (albo reklamowany, ale nie napisany). Takie same księżniczki wampirów tulą się na wirtualnych półkach do takich samych książąt barbarzyńców na tle takich samych ociekających krwią statków kosmicznych. Między nimi wszystkimi latają takie same smoki, cedzą oszczędnie riposty tacy sami detektywi i dają się kiełznać takim samym dominantom takie same znudzone lale. Wszystko to fastfood i nie ma się co ani temu dziwić ani co na to obrażać. Tak było, jest i pewnie będzie. Potrzebujemy się czasem nażreć, czy to bułczanie czy literacko. Ja też tak czasem miewam. Nazywamy to literatura pociągową, zabijaczami czasu, lekkimi odskoczniami. I nie powinniśmy się ani wstydzić, że to czytamy, ani że to piszemy. 

Ale gdy kryterium "szybko mi się to czyta" zaczyna się rozpełzać na całą literaturę, zaczyna być mniej dobrze. To już nawet nie chodzi o to, że znaczna część klasyki oparta jest na literaturze, którą czyta się powoli (nawet ta jej część niegdyś popularna dziś zamęczy czytelnika nieprzyzwyczajonego do języka szybszego niż teledyski). To raczej chodzi o samą umiejętność czytania. Bo gdy "czyta się szybko" oznacza "dobrze" bądź "lepiej", to co oznacza "czyta się powoli"? 

A przecież czytanie powoli stanowi część sztuki czytania. Lubię połykać treść, ale lubię się też nad nią zatrzymać, posmakować jej, zastanowić się nad nią albo zatrzymać i pogapić się na pejzaże metafor. I jak szybkie czytanie stanowi wartość w przypadku jednych powieści, tak czytanie powolne również ją stanowi. 

Kolejna oczywistość? Oczywiście! Ale nie jestem pewien, czy w ekspresowym świecie nie przepada gdzieś za oknami rozpędzonej rzeczywistości. Bo wiecie, "Martina czyta się szybciej" i to jest kryterium oceny powieści.

2 komentarze:

  1. Ciebie czyta mi się szybko. ;) Napiszesz coś, co będzie trzeba czytać wolno?

    OdpowiedzUsuń